pobiłem niemców bo macali mi koze
RT @AllMcBill: 📌Okazuje się,że część społeczeństwa polskiego,tego skrajnie katolickiego daje księżom przyzwolenie na pedofilię i „obmacywanie dzieci”, bo „przecież księża zawsze macali” 😳🤬 Dyrektorka zgłosiła kurii,że ksiądz dotyka dzieci.Wieś chciała ją wywieźć… 29 May 2023 06:49:41
Ale to ,że zostali zamordowani przez Niemców-CISZA! Bo co ,bo Niemcy wypłacili im wielomilionowe odszkodowania a Polska nie!?A z jakiej racji mamy płacić!? Za kamienice!? Warszawę zniszczyli Niemcy! Zapłacili odszkodowania!? Nie! Żydowska propaganda staje się bezczelna!A nie !?@ 19 May 2023 07:50:32
@czarownica24 @julita165 @DavidEngels12 naszego domu, a oni krzyczeli na mnie że to goście mamy, że muszę ich wpuścić. Sąsiad też powiedział że kieruje sprawę do sądu, bo rzekomo pobiłem jego gości. Dziś rano żona rozmawiała z sąsiadem. Powiedziała mi, że nie dostanę żadnego kieszonkowego od niej, bo ona musi dać. 18 Nov 2021
Wuc to odróżnia seksualność od seksualizacji? Bo pierdolił, jak potłuczony z wtórującą mu madame Witek, która ma również pojęcie o temacie, powiedzmy marne. Widać nie zażarły wina Tuska, JPII, reparacje od Niemców. Ja wam radzę- Nie róbcie kampanii na dzieciach, bo o jebnie! 04 May 2023 14:37:53
“@donaldtusk Nie nazywajcie (proszę) Tuska Niemcem, bo to obraza dla Niemców! Ale jeśli już koniecznie musi być wątek niemiecki, to mówcie o nim po prostu "Wurst" (kiełbasa). Zawsze najdroższa w koszyczku i pasuje do jaj.”
Le Site De Rencontre Qui Marche Le Mieux. Jeszcze kilka lat temu działały ich dziesiątki. Dziś pozostały nieliczne. „Czasy są mniej romantyczne” – wzdychają ich właściciele. Polskie biura matrymonialne w Niemczech. Czy w dobie internetu są jeszcze potrzebne? „Młodzi chodzą na zabawy i na dyskoteki, a jak ja mam kogoś poznać, skoro mam 63 lata?” – pyta pani Krystyna. I zaraz sobie odpowiada: „Tylko przez biuro”. Wdowa ze Słupska nie chciała jesieni życia spędzać sama. Koleżanka namówiła ją, by dała ogłoszenie w biurze matrymonialnym. Tak poznała Willego. O 10 lat starszy wdowiec zaprosił Krystynę do Niemiec. Od trzech miesięcy mieszkają w Bad Wildungen w Hesji. „Przypadliśmy sobie do gustu i nikt nikomu zmarszczek nie liczy” – śmieje się pani Krystyna. Partnera znalazła dzięki biuru „Let’s tango” z heskiego Grebenau. Właścicielka biura Barbara Perner nazwała je tak, bo do życia, tak jak do tanga w piosence Budki Suflera, trzeba dwojga. Takich polskich biur matrymonialnych w Niemczech prawie już nie ma, mimo że jeszcze kilka lat temu było ich na pęczki. „Ludziom wydawało się, że to kopalnia złota. A to ciężka praca, do której potrzeba mnóstwo cierpliwości” – wzdycha pani Barbara. Książę z bajki pozna panią … Marianna Klon – wydawca polonijnego pisma „Kontakty” Także rubryki ogłoszeń matrymonialnych w polskiej prasie polonijnej są znacznie skromniejsze niż kiedyś. Parę lat temu były to całe strony, dziś – zaledwie kilka anonsów. Marianna Klon wydająca w Berlinie gazetę „Kontakty” przypomina, że 10 lat temu polskie restauracje regularnie organizowały wieczorki dla samotnych. Kiedyś pewien pan, którego ogłoszenie matrymonialne pani Marianna zamieściła, po trzech miesiącach zjawił się u niej z poznaną partnerką i ogromnym bukietem kwiatów. „Czasy były bardziej romantyczne” – uśmiecha się pani Marianna. Teraz partnerów szuka się przez internet, „naszą klasę”, facebook, portale randkowe. Łatwo, szybko, bez zobowiązań. „Ale ci, którzy się sparzą na internecie, przychodzą potem do nas” – mówi Józef Glinkau z berlińskiego biura matrymonialnego „Zu zweit”. Prowadzi je razem z Małgorzatą Gawryl. Jak tłumaczą, nigdzie nie ma tyle kłamstw, co w internecie. Portale randkowe pełne są osób czułych, szarmanckich, dowcipnych, wysportowanych, niemal idealnych, a rzeczywistość okazuje się diametralnie odmienna. Bauer szuka żony Małgorzata Gawryl i Józef Glinkau prowadzący biuro matrymonialne „Zu zweit” W tradycyjnych biurach matrymonialnych klienci są sprawdzani, a ich wygórowane oczekiwania weryfikowane. „Czasem muszę być jak lustro, które powie niektórym paniom, że nie są najpiękniejsze na świecie” – śmieje się Barbara Perner. Jednak biuro to przede wszystkim miejsce, gdzie osoby samotne mogą uzyskać pomoc i gdzie zapewnia się im dyskrecję. „Przecież miłości szukają też osoby nieśmiałe, z kompleksami lub po prostu starsze” – mówi pani Barbara. Do biur matrymonialnych kojarzących polsko-niemieckie pary najczęściej zgłaszają się Niemcy i Polki. Niemcy uważają Polki za kobiety atrakcyjne, ciepłe i rodzinne. Są dobrymi żonami, gospodyniami domowymi i kucharkami. Polki szukają u Niemców stabilności, oparcia, rzetelności i partnerstwa. Co dziesiąta cudzoziemka, będąca w związku małżeńskim z Niemcem, to Polka. Żona- Polka to obiekt pożądania wielu niemieckich rolników. Z jednej strony mają oni kłopoty ze znalezieniem towarzyszek życia, z drugiej – wysokie wymagania – tłumaczy Józef Glinkau z biura „Zu zweit”. Szukają pań, które nie tylko będą gotowe przeprowadzić się na wieś, ale też pomagać w gospodarstwie. No i bauerzy są wybredni. „Najczęściej wystarczy jedno spotkanie i wiadomo, czy para ma ochotę na dalsze. Rolnicy zastanawiają się miesiącami” – mówi Glinkau. Jesienna samotność Coraz mniej ogłoszeń matrymonialnych w prasie polonijnej Za wiarygodność, poradę i dyskrecję trzeba płacić. W biurze „Zu zweit” ceny, jak tłumaczą jego właściciele, dostosowane są do poziomu materialnego w Polsce i w Niemczech. Zarejestrowanie oferty i poszukiwanie partnera polskiego klienta kosztuje od 550 zł, a niemieckiego – od 1500 euro. Niemiecki rolnik musi zapłacić 2500 euro. Właścicieli biur cieszy jednak przede wszystkim satysfakcja, kiedy od wyswatanych par przychodzą informacje o zaręczynach czy ślubach. „Często dzwonią i mówią: chciałem tylko zameldować, że wszystko w porządku” – śmieje się Barbara Perner z „Let’s tango”. Już była na kilku ślubach „swoich” par. Ale, jak twierdzi, z powodu konkurencji internetu konwencjonalne biura matrymonialne przestały być alternatywą dla ludzi młodych. Dlatego zaczęła świadczyć też usługi w zakresie pośrednictwa pracy. Pracy ludzie szukają częściej niż partnera na życie. Małgorzata Gawryl i Józef Glinkau z „Zu zweit” patrzą na przyszłość tradycyjnych biur matrymonialnych z większym optymizmem. Ich biuro „Zu zweit” ma w katalogu oferty osób w wieku od 24 do 79 lat. A sezon w pełni. „Kiedy mija lato, zaczyna się szara jesień i zima, mamy najwięcej zgłoszeń” – mówi pani Małgorzata – „Wtedy samotność boli najbardziej”. Maciej Wiśniewski, Berlin Małgorzata Matzke
W spotkaniu zamykającym siódmą kolejkę niemieckiej Bundesligi Borussia Moenchengladbach zremisowała z FSV Mainz 1:1 (1:1). Obie bramki padły jeszcze w pierwszej połowie tego meczu. Wynik w 15. minucie otworzył Max Kruse, który opanował piłkę w polu karnym i oddał ładny strzał z powietrza. Mainz wyrównało - i, jak się później okazało, ustaliło wynik - 16 minut później, gdy rzut karny zamienił na gola Jonas Hofmann. Borussia Moenchengladbach zajmuje po siedmiu kolejkach wysokie, trzecie miejsce w tabeli Bundesligi. Ma tyle samo punktów, co drugie Hoffenheim, i cztery "oczka" mniej od Bayernu Monachium. Mainz jest szóste. Data utworzenia: 5 października 2014 19:26
- Cieszę się całym sercem. Myślę, że wszystko pójdzie w dobrą stronę po tym zwycięstwie - powiedziała po zwycięstwie Polski jedna z fanek. - Dla mnie to jest szok! Jeszcze czuję, że mi serce wali. Niemcy mieli takie sytuacje, że to chyba cud, że piłka nie wpadła do naszej bramki - dodała druga. Polska - Niemcy. Kibic wtargnął na murawę i UŚCISKAŁ Wojciecha Szczęsnego [ZDJĘCIA] Podopieczni Adama Nawałki pokonali w eliminacjach Euro 2016 Niemców 2:0 po trafieniach Arkadiusza Milika i Sebastiana Mili. Po dwóch meczach mają na koncie komplet sześciu punktów. We wtorek zagrają na Stadionie Narodowym ze Szkocją. KLIKNIJ: Polub na Facebooku i bądź na bieżąco! ZAPISZ SIĘ: Codzienne wiadomości na e-mail
fot. Adobe Stock, imagesetc Łżesz jak pies! Odwołaj to! – zrzuciłem z ramienia plecak i stanąłem w postawie bojowej naprzeciwko Marcina. – Natychmiast odwołaj to, co powiedziałeś o mojej matce! – Nie mam zamiaru, bo to prawda. A jak chcesz, żebym tak nie mówił, to jej powiedz, żeby więcej do mnie nie przychodziła. Ja nie mogę jej wyrzucić z domu, taka jest nachalna. Chcicę ma! Nie panując już nad sobą, rzuciłem się na Marcina i w furii popchnąłem go na podłogę. Był ode mnie dużo silniejszy, ale mnie wściekłość dodawała mi sił. Przez moment przyciskałem go i okładałem pięściami. Nie wiem, jakby się to skończyło, gdyby nie pojawił się Barczyk, nauczyciel WF, i mnie nie odciągnął… Od razu poszliśmy do dyrektora na dywanik. To znaczy do gabinetu wszedł Barczyk, my zaś czekaliśmy w sekretariacie, patrząc na siebie spode łba. Jeszcze chwila i pewnie zapomnielibyśmy, gdzie jesteśmy, i ponownie rzucilibyśmy się sobie do gardeł. Ja, broniąc honoru matki, Marcin, broniąc własnego ego, mocno nadszarpniętego tym, że dołożył mu taki mikrus jak ja… Na szczęście sekretarka powiedziała, żebyśmy weszli do gabinetu. – O co poszło? – zapytał dyrektor, ale zgodnie milczeliśmy. – Tego się spodziewałem. Na szczęście pan Barczyk trochę słyszał. Obara, jutro przyjdziesz z ojcem – zwrócił się do Marcina. – Ale ja nic nie zrobiłem. Przecież to Paweł się na mnie rzucił! – Przyprowadzisz matkę – spojrzał na mnie. – Obydwoje widzę w swoim gabinecie jutro. Teraz do domu. Ty, najpierw do pielęgniarki. – Nic mi nie jest – burknął kumpel, delikatnie dotykając swojej obitej szczęki. – Może tak, może nie. Ale wolę, żebyście wyszli osobno – dyro spojrzał na nas znacząco i Marcin nic już nie powiedział. Gdy wróciłem do domu, mamy jeszcze nie było. Bardzo zresztą chciałem, żeby nagle wyjechała i długo nie wracała… Nawet nie potrafiłem powtórzyć tej plotki No bo jak miałem jej powiedzieć, po co dyrektor wezwał ją do szkoły? Przecież nie mogłem się przyznać, że mój kolega z klasy powiedział, że ona z nim sypia! I właściwie mówi tak już od dłuższego czasu, tylko to do mnie dotarło dopiero teraz… Mama wróciła koło ósmej. Od razu zobaczyła moje podbite oko, dlatego nie zdziwiła się, gdy oświadczyłem, że nazajutrz ma się stawić u dyrektora. – Co się stało? – spytała. – Pobiłem się z kolegą. – O co poszło? – O… – zawahałem się. – Nie mogę ci powiedzieć. – Co to za tajemnica? – To żadna tajemnica. Dyrektor ci wszystko powie. – Oj, Paweł, masz już prawie osiemnaście lat, a w jakąś ciuciubabkę chcesz się bawić – z niesmakiem pokręciła głową. – Jak chcesz, twoja sprawa. Następnego dnia oczekiwałem powrotu matki ze szkoły z jeszcze większym niepokojem. Wprost nie mogłem wytrzymać tego napięcia, dlatego wyszedłem się przejść. Kiedy wróciłem, mama robiła obiad. Uśmiechnęła się na mój widok. – Witam mojego rycerza. Dziś na obiad jest bohaterski kotlet. Posiekany w drobny mak… – Co powiedział dyrektor? – Jak to co? Że wystąpiłeś w obronie mojego honoru. Wprawdzie coś tam dodawał o tym, że nie powinieneś reagować tak ostro, ale twardo cię broniłam. Szkoda, że nie wiedziałam od początku, o co chodzi. – A jak ci miałem to powiedzieć? – spytałem cicho. – Masz rację, to nie było łatwe. Ale z drugiej strony to taka bzdura, że można się tylko roześmiać. – To dlaczego on to mówił? – spojrzałem na matkę uważnie. – Po co Marcin rozpowiada te ohydne plotki? – Chyba mnie o nic nie podejrzewasz? – nakładając mi kartofle, spojrzała w moją twarz z niedowierzaniem. – Najpierw mnie bronisz, a teraz oskarżasz? – Ostatnio często cię nie ma. Gdzieś ciągle wychodzisz… – Przecież sam mówiłeś, że ci to nie przeszkadza. Sam mnie namawiałeś, żebym gdzieś poszła, bo jesteś już dorosły, a ja w końcu powinnam trochę mieć z życia, bo od czasu rozwodu z ojcem zajmowałam się głównie tobą – postawiła przede mną talerz i popatrzyła z wyrzutem. – Masz rację. Przepraszam, już nie będę do tego wracał. Nie byłem jednak z mamą całkiem szczery. Wiedziałem, że ta sprawa sama do mnie wróci. Na razie przez tydzień zostaliśmy zawieszeni z Marcinem w prawach ucznia i mieliśmy zakaz wchodzenia do szkoły. Jednak wątpiłem, żeby po powrocie Marcin zmienił zeznania. Były zbyt poważne. Wycofując się ze wszystkiego, co rozpowiadał, naraziłby się na śmieszność. A przecież nie rzucił tego ot, tak sobie – dość długo przechwalał się wobec kolegów. Po co? Jasne, po to, żeby się pochwalić. Ale przecież taką rzecz łatwo było sprawdzić, jego kłamstwo mogło się zbyt łatwo wydać. Czemu więc tak ryzykował? To pytanie nie dawało mi spokoju. I kiedy mama dwa dni po wizycie w szkole powiedziała, że wychodzi ze znajomymi do kina, postanowiłem ją śledzić. Było to trudne, bo musiałem zachowywać sporą odległość, i do autobusu, którym jechała, wskakiwać w ostatniej chwili. Na szczęście mnie nie zauważyła. Dotarliśmy do celu. Nie było nim, niestety, kino, tylko dom, w którym mieszkał Marcin… Po co te tajemnice? Wyszedłem na głupka Trudno mi opisać wściekłość i upokorzenie, jakich wtedy doznałem. Najchętniej od razu przeskoczyłbym płot i wpadł tam przez otwarte okno (był ciepły majowy wieczór). Ale postanowiłem dać im czas. Inaczej matka mogłaby się nadal wypierać, twierdząc na przykład, że przyszła, żeby odbyć jakąś rozmowę wychowawczą z moim kolegą. Kwadrans potem zgasło światło. Już szykowałem się, żeby wskoczyć przez okno, kiedy nagle drzwi wejściowe się uchyliły i po chwili na ganku zobaczyłem moją mamę z… tatą wpół objęci, całując się co chwila. Tak mnie zaszokował ten widok, że zapomniałem o zasadach konspiracji. Stałem na środku ulicy, nawet nie myśląc o tym, żeby się schować. No i mnie zobaczyli. Byli chyba nie mniej zdziwieni niż ja. Po chwili zrozumieli, co się stało i dlaczego się tam pojawiłem. – Aniu, chyba dzisiaj musimy sobie odpuścić wyprawę do kina – odezwał się ojciec Marcina. – Tak, masz rację. Muszę pogadać z synem. Do domu wróciliśmy w milczeniu. Potem mama zrobiła kolację i zaczęła mi opowiadać. O sobie i Grzegorzu. O tym, jak się zbliżyli do siebie, kiedy dwa lata temu umarła matka mojego kolegi. Znali się z wywiadówek, bo pani Obarowa od dość dawna ciężko chorowała i rzadko wychodziła z domu. Mama opowiadała też o tym, że Marcin parę miesięcy temu wszystkiego się domyślił – i nie zaakceptował ich związku. Zarzucał ojcu, że za szybko pocieszył się po śmierci żony. Był wściekły na moją mamę, że tak regularnie bywa u nich w domu. – Wiem, powinnam ci to dawno powiedzieć. Ale pomyślałam, że nie będziesz zadowolony, że spotykam się z ojcem twojego kolegi. Poza tym sama nie wiedziałam, czy to serio, czy nie… – A teraz już wiesz? – Tak, wiem, synku. Mam nadzieję, że nie jesteś zły? – Trochę jestem. Gdybym wiedział, pewnie bym zareagował inaczej. A teraz, po tej bójce, wszyscy będą myśleli, że jest coś na rzeczy. I jeszcze ten Marcin… – Jego na razie nie zobaczysz. No, nie patrz tak na mnie. Po prostu zdecydował się zmienić szkołę. Chyba było mu głupio, po tym co nazmyślał. – Pewnie będę go widywał na jakichś wspólnych imprezach… – Nie wiem. On wyjeżdża do innego miasta, do rodziny matki. Chce tam studiować po maturze. – To przeze mnie? – Nie. Od dawna nie dogadywał się z ojcem. Może zresztą zmyślił to wszystko, żeby wywołać taką awanturę, po której jego tata uzna, że wyjazd będzie najlepszy dla nich obu? Chyba nie wszyscy kumple uwierzyli w to, co im powiedziałem po powrocie do szkoły. (Wiadomo: chłopaki w tym wieku często marzą o dojrzałych kobietach, że wprowadzają ich w świat seksu). Ale żaden nie ośmielił się oficjalnie zaprzeczyć mojej wersji. Dobrze wiedzieli, że potrafię bronić honoru matki. Czytaj także:„Nie umiałam być szczęśliwa z dobrą pracą i kochającym mężem u boku, a teraz co? Jestem sama i nie mam nic”„Mąż nie chciał jechać nad morze, bo miał złe przeczucia. Zbagatelizowałam jego obawy i teraz mija rok od jego śmierci”„Moja bratanica nawet kanapki sobie sama nie zrobi. Na naukę życia już trochę za późno. Ma trzydzieści lat”
Łatwa i tania w hodowli, dostarczycielka wartościowego mleka oraz skóry i mięsa - koza. Ta niegdyś nieodłączna towarzyszka śląskich rodzin jest bohaterką wystawy, która zostanie w poniedziałek otwarta w Muzeum Historii Katowic w Katowicach - Nikiszowcu. Wystawa pt. "Śląskie pejzaże z kozą w tle" obejmuje ok. 60 prac, przede wszystkim obrazów malarzy nieprofesjonalnych, a także grafiki. Wśród autorów są tak uznani twórcy, jak Paweł Wróbel czy Ewald Gawlik ze słynnej Grupy Janowskiej. Jak podkreśla kurator wystawy Justyna Jarosz, koza jest na terenie Górnego Śląska dobrze kojarzona. "Na obrazach malarzy nieprofesjonalnych pojawia się w tle - obok wizerunków kopalni, hut, pielgrzymek, wizerunków patronki górników - św. Barbary. Jest z boku, kiedy górnicy po szychcie grają w skata (śląska gra w karty - PAP), patrzy, kiedy ktoś na jej pastwisku gra w piłkę nożną" - opowiada. Kiedyś koza towarzyszyła stale Ślązakom w ich codziennym życiu. Przy familokach budowano komórki, gdzie hodowało się kury, gęsi, wieprzka i kozę. - Ludzie przyjeżdżali do pracy ze wsi, a jako zaradni i oszczędni zabierali kozę, która jest zwierzęciem mało wymagającym, a daje dużo dobrego: wartościowe mleko, wskazane zwłaszcza dla dzieci i ludzi starszych, a także skórę i mięso. Koza - żywicielka zasługuje na wystawę - podkreśliła komisarz. Na wystawie, którą można oglądać do końca roku, zaprezentowano też zdjęcia oraz związane z bohaterką wystawy przedmioty obrzędowe. W okresie Bożego Narodzenia po śląskich domach chodzili przebierańcy: św. Mikołaj, diabły, Żyd, Cyganka oraz koza, która rozrabiała i bodła panny, które miały wyjść za mąż. - W tych obrzędach koza jako zwierzę niezwykle żywotne symbolizowała zdrowie i energię życiową, której życzono gospodarzom - powiedziała Justyna Jarosz. Tworzymy dla Ciebie Tu możesz nas wesprzeć.
pobiłem niemców bo macali mi koze